Amerykańska sielanka - recenzja

poniedziałek, stycznia 30, 2017




Seymour „Szwed” Levov (Ewan McGregor) był licealną gwiazdą futbolu. Gracz legendarny na cały stan, który doczekał się wiecznego uznania poprzez własną ściankę z licznymi nagrodami w szkolnej gablocie. Ożenił się z piękną Dawn (Jennifer Connelly), miss New Jersey, z którą ma córkę Merry (Dakota Fanning). Jakby tego było mało, odziedziczył po ojcu dobrze prosperującą firmę produkującą damskie rękawiczki. Rodzina przez wiele lat wiodła idylliczne życie w domu na wsi, z daleka od zgiełku miasta. Ich świat runął w momencie, gdy w mieście dochodzi do zamachu bombowego, którego głównym podejrzanym jest zaginiona nastoletnia córka.

Seymour żyje amerykańskim snem. Pomimo tego, że akcja osadzona jest w latach 60. XX wieku, to w dzisiejszych czasach nadal uznawany byłby za człowieka sukcesu. Ale Seymour nie jest chodzącym ideałem. Jest kapitalistą, nie próbującym zrozumieć perspektywę innych, wierzący, że zasłyszane w radio czy telewizji zło nie dotknie ani jego ani jego rodziny, bo przecież dzieje się na tyle daleko, że nie ma czym się przejmować. Ale przejmuje się tym jego córka Merry. Wrażliwa dziewczyna nie ma łatwego życia, nie dość, że musi zmagać się z mitem jej idealnych rodziców, to w kontaktach z rówieśnikami przeszkadza jej wada wymowy. Jąkająca dziewczyna wkrótce dorasta i wyraźnie sprzeciwia się obecnej polityce, nie zgadzając się na wojnę w Wietnamie, pogoń za kapitalistycznym życiem i protestami czarnoskórej społeczności.


W „Amerykańskiej sielance” idealnie życie zaczyna walić się jak domek z kart. Rozpoczyna się od buntowniczej postawy nastoletniej córki, nienawidzącej ojca i gardzącej matką. Niefortunna rozmowa Seymoura z Merry rozpoczyna serię tragicznych zdarzeń. Nikt nie posłuchałby jąkającej się dziewczyny, dlatego nastolatka wyraziła swój sprzeciw w inny, ekstremistyczny sposób. Wiary jej czynom nie może dać jej ojciec, który do końca wierzy w niewinność córki, ale ta znika w dzień zamachu i nie może obronić się sama. Ale „Szwed” nie tylko traci ukochaną córkę, ale diametralnie zmieniają się jej relacje z popadającą w coraz większe szaleństwo żoną, a przez uliczne protesty zakład może nie wytrzymać przenoszącej się do Azji konkurencji.

Uwielbiam Ewana McGregora jako aktora, ale raczej nie polubię jako reżysera. Hollywood potrzebuje świeżej krwi do reżyserowania filmu, ale nie każdy utalentowany aktor okazuje się dobrym reżyserem. Tak też jest w przypadku McGregora, który nie dał rady unieść ciężaru literackiego pierwowzoru, zresztą nagrodzoną Pulitzerem. Reżyser może wybrał sobie zbyt trudny materiał jak na debiut, tak samo jak przed dwoma laty Natalie Portman i jej „Opowieść o miłości i mroku”. Porażki można upatrywać też w dzieleniu roli między reżyserią a aktorstwem, przez co Ewan McGregor nie przekonuje ani jednym ani drugim. Zresztą nawet fizycznie nie pasuje do tej roli. W pierwszym akcie filmu co chwile przypominany jest przydomek głównego bohatera, który w powieści miał charakterystyczne dla Skandynawów rysy. Szkot z oczywistych względów jest ich pozbawiony.


Rozczarowuje też reszta obsady. Jennifer Connelly próbuje zrobić coś więcej ze swoją postacią, grając na bardzo delikatnych nutach, z których wychodzi obronną ręką, ale scenariusz na niezbyt wiele jej pozwala, bo stanowi jedynie tło dla wydarzeń. Dakota Fanning w początkowej roli radykała sprawdza się nieźle, ale w dalszej części filmu ciężko uwierzyć w jej motywacje przez wypowiedziane z okropną emfazą rewolucjonistyczne banały. Drugi i trzeci plan ma na tyle mało do zagrania, że z reszty obsady wybija się niezły Peter Riegert w roli ojca Seymoura, ale tylko dlatego, że jego postać ma nieco rozładować emocje.


Tylko jako emocje? „Amerykańska sielanka” pozbawiona jest jakichkolwiek emocji. Film ogląda się bez żadnych większych odczuć czy przemyśleń, jako historię o rozliczeniach amerykańskiego społeczeństwa tamtego burzliwego okresu, w którym z jednej strony Apollo 11 wylądowało na Księżycu, z drugiej polityka kraju nadal nie potrafiła sprzyjać czarnoskórej mniejszości, a wojna w Wietnamie była walką o nic. I co najgorsze temat wciąż jest bardzo aktualny, ale McGregor nie pozwala odpowiednio wybrzmieć poszczególnym wątkom w filmie, nie dając widzowi żadnych znaków ile czasu minęło między poszczególnymi scenami.  Wisienką na torcie zmarnowanego potencjału filmu jest ostatnia scena, która mogła zarysować zupełnie nowy kontekst dla całej opowieści, zamiast tego na kilka godzin po seansie wciąż głowię się, co reżyser chciał nam „Amerykańską sielanką” przekazać.

Ocena: 3/10

foto: materiały prasowe

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty