Logan: Wolverine - recenzja
piątek, marca 03, 2017
„Mamy to!” – mógł zakrzyknąć James Mangold po zakończeniu
prac nad filmem. Po świetnym przyjęciu zeszłorocznego „Deadpoola”, pierwszego
filmu na podstawie komiksów Marvela z kategorią wiekową ograniczającą widownie
tylko do osób dorosłych, aż prosiło się, aby kolejne przygody najpopularniejszego
z X-Menów, słynącego ze swojej zwierzęcej agresji, były krwawe i brutalne tak
jak w komiksach. Ale „Logan: Wolverine” to także pożegnanie dwóch aktorów ze
swoimi ikonicznymi postaciami. Nic więc dziwnego, że fani komiksowych adaptacji
wiele obiecywali sobie po pożegnaniu Rosomaka, a jest to pożegnanie godne nie
tylko wielkiej postaci, ale jeszcze większej roli Hugha Jackamana.
2029 rok, Teksas. Logan (Hugh Jackman) ukrywa się wraz z Charlesem
Xavierem (Patrick Stewart) oraz posiadającym moc lokalizowania innych
mutantów Calibanem (Stephen Merchant). Jako prywatny kierowca limuzyny, dostaje
dobrze opłacane zlecenie, aby dostarczyć dziewczynkę wraz z jej matką pod
wskazany adres w Karolinie Północnej. Laurę (Dafne Keen) ściga Pierce (Boyd
Holbrook) wraz z armią najemników, zatrudnionych przez medyczny konglomerat pod
przywództwem Dr Rice’a (Richard E. Grant). Logan musi uratować dziewczynę i dostarczyć
ją we wskazane miejsce, w którym na Laurę ma czekać reszta uciekinierów z
medycznej placówki.
Na „Logana” szedłem pełen nadziei, że po bardzo dobrze
przyjętym „Deadpoolu”, dostaniemy wreszcie historię o Wolverinie z prawdziwego
zdarzenia, pełnego brutalności, krwi i przekleństw. Moje oczekiwania były
ogromne i nie zawiodłem się. Najnowsza produkcja FOX i Marvela jest dokładnie
tym, co obiecywali twórcy filmu. Produkcja nie przypomina niczego co do tej
pory widzieliśmy w kinie superbohaterskim. Trudno „Logana” sklasyfikować
gatunkowo, bo mamy tu niemały miszmasz. Jest sporo współczesnego westernu,
pojawiają się elementy science-fiction, jako że akcja filmu rozgrywa się w
niedalekiej przyszłości, ale nie zabrakło też pokaźnego rozmiaru dramatu
rodzinnego z wyraźnie zarysowanym podziałem pokoleniowym. I to się sprawdza. James
Mangold stroni od klasycznej walki dobra ze złem, czy tym bardziej ratowania
świata. Oczywiście, znalazło się miejsce na aż trzech przeciwników, ale to
raczej klasyczni wrogowie znani z innych superbohaterskich filmów, bez
większego podłoża psychologicznego czy historii.
Ten film jednak tego nie potrzebuje, bo całość została
oparta na doskonale napisanych bohaterach. Wolverine nie przypomina bestii,
którą znamy od pierwszego filmu o X-Menach. Zmęczony życiem, starzejący się i
schorowany Logan, marzy o życiu na morzu z dala od świata, w którym mutanci
praktycznie wyginęli. Zdolności regeneracyjne wraz z kolejnymi latami stępiły
się tak samo, jak wysuwane z dłoni ostrza. Ale z Profesorem X jest jeszcze
gorzej. Najpotężniejszy umysł świata w pewnym momencie zawiódł i doprowadził do
okropnej tragedii. Charles Xavier dotknięty demencją starczą musi brać leki,
aby nie zrobić krzywdy sobie i otaczającym go ludziom. Wolverine z synowską
troską opiekuje się Charlesem, samemu chcą skończyć ze swoim życiem po odejściu
mentora.
Jednak dla wymierających mutantów pojawia się iskierka
nadziei w postaci Laury. Dziewczynka ze zwierzęcym instynktem przetrwania kroi
na kawałki kolejnych przeciwników. Jak stwierdza Profesor X, jest zupełnie taka
jak Logan. Między trójką bohaterów rodzi się prawdziwa więź, a chemia między
nimi jest paliwem dla kolejnych wydarzeń w filmie. W kinie superbohaterskim
relacje między postaciami są często pretekstowe i trudno w nie uwierzyć. James
Mangold prezentuje nam postacie z krwi i kości, które są moralnie
niejednoznaczne, a każda ma za sobą mroczną przeszłość. Do tego są społecznymi
wyrzutkami, co jeszcze bardziej zacieśnia więź między nimi. Słowne przepychanki
między Loganem a Laurą nie tylko dodają do filmu nieco humoru, ale pokazują
rodzącą się więź między ojcem a córką. Logan znów ma powód, żeby pozostać w
samym bawełnianym podkoszulku i raz jeszcze wysunąć swoje ostrza.
I gwarantuje wam, że biały podkoszulek długo takim nie
pozostanie. „Logan: Wolverine” w pełni korzysta z ograniczenia wiekowego, więc
krew nie tylko leje się strumieniami, ale reżyser stworzył prawdziwą orgię
brutalności z odciętymi fragmentami ciała. Zaskakuje, że nie
tylko giną ci źli, a także postronni obserwatorzy, co jest pewną nowością w
kinie tego typu. Co prawda scenarzyści oszczędzili nam niewybrednych żartów z
seksualnym podtekstem rodem z „Deadpoola”, ale Logan czy Charles nie razy czy
dwa rzucą soczystym przekleństwem.
Co prawda sama fabuła niczym nie zaskakuje i jest to dosyć
prosta historia drogi z efektownym finałem, ale scenarzystom zgrabnie udało się
poukładać liczne sceny akcji ze spokojniejszymi, czasami wręcz sielankowymi
momentami. Bohaterowie są w ciągłej podróży, ale od czasu do czasu muszą
naładować akumulatory do dalszej ucieczki. Dzięki czemu ponad dwugodzinny
metraż mija błyskawicznie, a widz ani razu się nie nudzi. Duża w tym zasługa wykreowanego
przez Jamesa Mangolda świata. Intryguje nie tylko tajemnicze wyginięcie
mutantów, ale reżyser puszcza oko do aktualnych politycznych wydarzeń, gdzie
Statua Wolności runęła, a mur na granicy Stanów Zjednoczonych z Meksykiem stał
się faktem (oba przytyki do obecnie urzędującego prezydenta USA). Film nie
zrywa też z kulturalnego dorobku, więc nie tylko wspomniana jest postać Freddy'ego
Kruegera, ale także Logan w pewnym momencie dostaje w swoje ręce egzemplarze
komiksów o X-Menach, przeglądając je z rozgoryczeniem, bo w rzeczywistości było
zupełnie inaczej niż na kartach obrazkowej historii.
Hugh Jackaman po raz kolejny udowadnia, że został stworzony
do roli Wolverine’a. Tym razem aktor miał jednak dużo więcej do zagrania, niż
prezentowanie coraz bardziej rosnącej muskulatury. Złapał on idealną chemię z
Dafne Keen. Młoda aktorka gra z taką łatwością i brakiem jakiegokolwiek
skrępowania, że ma wszystkie predyspozycje, aby wkrótce podbić Hollywood. Całość
dopełnia jak zawsze niezawodny Patrick Stewart, radzący sobie świetnie zarówno
z Jackmanem jak i Keen.
Mniej więcej w połowie filmu zdałem sobie sprawę, że z każdą
kolejną upływającą minutą jestem coraz bliżej pożegnania Wolverine’a i Hugha
Jackamana w tej roli. Ciężko wyobrazić sobie innego aktora wcielającego się w
Logana i najwyraźniej FOX wyszedł z tego samego założenia, definitywnie kończąc
przygody popularnego Rosomaka. Pożegnanie to jest pełne łez, ale o to rodzi się
nadzieja dla całego świata mutantów. Nie wiem czy jest sens kręcić kolejne
przygody X-Menów bez dwóch najważniejszych postaci, bo Patrick Stewart również żegna
się z marką, ale najwięksi malkontenci będą musieli przyzwyczaić się do faktu,
że pałeczkę po Wolverinie przejmuje kobieta. I to nie byle jaka, bo X-23 zdaje
się mieć nie mniejsze jaja niż Logan.
Ocena: 9/10
foto: Marvel, Twentieth Century Fox Film Corporation
0 komentarze