Sing - recenzja

czwartek, stycznia 05, 2017




Zazwyczaj pomijam animacje w kinie. Oglądam wyłącznie filmy Disneya i Pixara, ewentualnie skuszę się na jakąś perełkę wschodniej animacji. Całą resztę filmów animowanych omijam, czekając aż ukażą się na DVD czy w usługach VOD i dopiero wtedy je nadrabiam. Nowa produkcja Illumination – studia odpowiedzialnego za serię o Minionkach i zeszłorocznego „Sekretne życie zwierząt domowych” – skusiła mnie zwiastunem, którego miałem okazję obejrzeć przed jednym z seansów w kinie. Właściwie to zachęciła mnie stara, bo z 2002 roku piosenka Eminema „Sing for the moment”. Pomyślałem, że skoro w filmie skierowanym do najmłodszych pojawia się taki utwór i to obok bardziej neutralnych piosenek Beyonce czy Johna Legenda, to może produkcja okaże się dobrym wyborem także dla starszych widzów.

Buster Moon (Matthew McConaughey) od dziecka marzył o prowadzeniu teatru. Marzenia wreszcie się ziściły, ale świat brutalnie zweryfikował oczekiwania koali co do prowadzenia własnego biznesu. Buster szukający ratunku dla swojego teatru, postanawia ogłosić konkurs w stylu Idola, gdzie wyłoni nową gwiazdę estrady. W konkursie wygrać można nie tylko sławę, ale także 100 tysięcy dolarów. Swoich sił spróbuje nieśmiała słonica Meena (Tori Kelly), podstępny mysz Mike (Seth MacFarlane), matka 25 świnek Rosita (Reese Witherspoon), a także buntownicza jeżozwierzyca Ash (Scarlett Johansson) oraz młody gangster, goryl Johnny (Taron Egerton). Każdy ma własne powody, aby zdobyć upragnioną nagrodę, ale zwycięzca może być tylko jeden.


Chęć wygrania dużej nagrody u każdego zwierzęcia podyktowana jest jakimś problemem. Przemądrzały Mike chce spłacić zaciągnięte jeszcze w trakcie trwania konkursu długi, Johnny pieniądze przeznaczyłby na wpłatę kaucji za ojca, przez którego wylądował w więzieniu, natomiast Rosita zmęczona byciem kurą domową chce udowodnić rodzinie, która w nią nie wierzy, że potrafi śpiewać. W tym wszystkim w „Sing” zabrakło już miejsca na wykreowanie ciekawych i wyrazistych postaci, jak ma to miejsce u konkurencji. W „Minionkach” tytułowi bohaterowie bronili się tym, że byli jednym wielki comic reliefem, których pokochały nie tylko dzieci, a w „Sekretnym życiu zwierząt domowych” jedynym wartym uwagi bohaterem był pies Max. Kto jednak pamięta, że Illumination ma na koncie także „Hop” i „Loraxa”, które powstały między pierwszą i drugą częścią przygód o żółtych psotnikach. W „Sing” również żaden z bohaterów nie wyróżnia się na tyle, żeby mógł zostać nową ikoną studia. Inna sprawa, że ciężko kogokolwiek polubić, bo ciekawie wyglądające postacie znikają tuż po eliminacjach do konkursu, a z laureatów kibicować można jedynie Rositcie i Johnny’emu, którzy jako jedyni zmagają się z realnymi problemami, a do tego próbują wyrwać się z szarości dotychczasowego życia. Meena kreowana na typową postać, której trzeba współczuć i tym samym trzymać najmocniej kciuki zawodzi, bo nie dość, że jej przemiana jest mało wiarygodna, to praktycznie nic nie wiemy o tej postaci, zresztą tak jak i o innych.


Ale największym problemem „Sing” jest to, że muzyka jest tylko tłem dla kolejnych wydarzeń. Po filmie, gdzie główną rolę miało odgrywać śpiewanie, wręcz obawiałem się, że twórcy zrobią z tego musical, gdzie kolejne utwory będą przerywane paroma linijkami dialogów. Ale nic z tego. Utwory, którymi studio promuje film w zwiastunie, pojawiają się tylko na chwilę, w krótkich scenkach podczas przesłuchania. Zresztą jeżeli liczyliście na filmowego X-Factora dla dzieci, to mam złą wiadomość, bo cały konkurs składa się z finału, gdzie piątka wybrańców (zresztą wyłonionych losowo lub przypadkiem) zmierzy się o główną nagrodę. I to w zasadzie tyle. Ale zanim dojdzie do wielkiego finału, bohaterowie będą musieli jeszcze bardziej skomplikować sobie życie, podejmując często nielogiczne działania.


„Sing” ratuje jedynie ostatnie 20 minut, gdzie wreszcie dochodzi do występów, a film staje się tym, czym powinien być od początku. Aranżacje hollywoodzkich gwiazd znanych hitów potrafią rozbujać tak samo dobrze jak oryginały, a towarzysząca piosenkom choreografia czy iluminacje świetlne dopełniają całości, tworząc atmosferę koncertu z prawdziwego zdarzenia. Wtedy czuć prawdziwą, ale niewykorzystaną moc drzemiącą w tym filmie.

W „Sekretnym życiu zwierząt domowych” Illumination za bardzo chciało być jak Disney i Dreamworks jednocześnie, przez co filmowi brakowało charakteru. „Sing” zdecydowanie bardziej skręca ku Disneyowskim hitom („Zwierzogród” się kłania), ale przed nimi daleka droga. Co z tego, że bajka spodoba się dzieciom, a sam morał może łatwo trafić do kilkulatka, zaś sama animacja urzeka swoim surowym realizmem, tak samo jak w poprzednim filmie studia, skoro „Sing” został położony na płaszczyźnie scenariuszowym. Można mieć nadzieję, że Illumination nie zrezygnuje z innych projektów i nie zajmie się jedynie produkcją kolejnych Minionków, bo mają wszystko, aby stanąć w szranki z największymi jak Disney i Dreamworks, ale brak mi dobrych pisarzy, którzy poskładaliby wszystkie pomysły w jedną, zwartą całość.

Ocena:  6/10

PS. Osobne brawa należą się polskiemu dystrybutorowi, który zdecydował się pozostawić wszystkie (poza jednym wyjątkiem) piosenki w oryginale, nie opatrzając ich nawet napisami. Ten jeden wyjątek to piosenka Ewy Farny, która została stworzona specjalnie na potrzeby filmu, więc o żadnych herezjach nie może być mowy. Drugie brawa za wprowadzenie filmu do kin w oryginalnej ścieżce dźwiękowej. Na przedpremierowym pokazie na którym byłem, przeważały osoby dorosłe, co tylko potwierdza, że filmy animowane cieszą się dużą popularnością wśród każdej grupy wiekowej. Wprowadzenie filmu także w anglojęzycznej wersji z polskimi napisami to pozytywny krok naprzód.

foto: Universal Pictures

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty