Milczenie - recenzja
sobota, lutego 18, 2017
„To najlepszy film Scorsese!” – grzmiały nagłówki tekstów zagranicznych dziennikarzy po pierwszym pokazie „Milczenia”. Pomimo początkowych huraoptymistycznych opinii, film został całkowicie pominięty podczas nominacji do Złotych Globów. Również Amerykańska Akademia Filmowa nie była dla jego filmu łaskawa i Scorsese musiał zadowolić się tylko nominacją za najlepsze zdjęcia. Dla reżysera „Taksówkarza” to powrót po wielu latach do uwielbianego przez siebie tematu religii i teologii. Czy film rzeczywiście powinien zostać pominięty w najważniejszych nagrodach filmowych?
XVII wiek, Japonia. Dwóch księży Sebastião Rodrigues (Andrew
Garfield) i Francisco Garupe (Adam Driver) wyruszają do Japonii aby odnaleźć
jezuickiego kapłana Cristóvão Ferreirę (Liam Neeson), który według plotek miał porzucić
chrześcijańską wiarę. Na miejscu zastaną bezwzględną walkę Cesarstwa Japonii z
wiarą chrześcijańską, którego wszelkie objawy są natychmiast piętnowane, a
osoby wyznające religię zachodu prześladowane. Dla księży będzie to
najtrudniejsza próba wiary, z jaką przyszło im się mierzyć.
Ale również dla widzów. Scorsese testuje naszą wiarę w jego
talent przez ponad dwie i pół godziny nieśpiesznego tempa akcji, miejscami
wleczącego się jak żółw, gdzie dzieje się niewiele. „Milczenie” jest na drugim
biegunie w stosunku do poprzedniego filmu reżysera, czyli „Wilka z Wall
Street”. Hedonistyczna zabawa na całego kończyła się dopiero przy gorzkich
refleksjach, gdzie reżyser dał wytchnąć swoim bohaterom. W „Milczeniu” od
samego początku panuje spokój i wyciszenie. Widać to zarówno, gdy postaci
wyłaniają się z porannej mgły przechadzając się po wiosce u podnóża góry, czy
gdy bohaterowie przeżywają załamanie wiary. Scorsese z szacunkiem podchodzi do
powieści Shusaku Endo, bojąc się wyciąć co mniej istotne lub powtarzające się
fragmenty, czyniąc ze swojego filmu prawdziwego kolosa, przez który ciężko jest
przebrnąć.
Przez cały czas wielokrotnie wkrada się nuda. Akcji tu jak
na lekarstwo, a obiecująca scena pełna napięcia okazuje się jedyną w całym
filmie. W Japonii na każdym kroku karano Chrześcijan za ich wiarę, ale tego
poczucia zagrożenia w „Milczeniu” nie czuć. Reżyser nie szczędzi nam licznych
scen tortur i egzekucji na Japończykach wrogiej dla Cesarstwa wiary, ale
wypełnia nimi cały film, przez co zamiast współczuć ofiarom i podziwiać ich za
odwagę, to czekamy na koniec ich męczarni, aby fabuła mogła ruszyć do przodu. Scorsese
nie zna umiaru i niektóre sceny powtarza aż do znudzenia, jak próbę namówienia
chrześcijańskich Japończyków do apostazji poprzez podeptanie ikony z Chrystusem
czy Matką Boską. Równie irytujący jest cały wątek z Kichijiro (Yôsuke Kubozuka),
który jak ten giermek, a może posłaniec Boga, podąża za Rodriguesem, czyniąc
wiele zła, za każdym razem ratując się rozgrzeszeniem poprzez spowiedź.
Najgorsze w „Milczeniu” jest jednak to, że Scorsese dochodzi
do sedna sprawy już w połowie filmu. Doskonale wiemy, że jego dzieło jest o
sile wiary, o czystym i niczym nieskrępowanym wyznaniu miłości do Boga. Bo
wiara to coś więcej niż wspólnota Kościoła, święte figury, symbole, czy
obrządki. To ludzie tworzą religię, a bez nich wiara nie przetrwa, dlatego
miłość do Boga należy przejawić poprzez miłość do drugiego człowieka, nawet
jeżeli kosztem oficjalnego wyrzeczenia się wszelkiej wiary. Ta jednak jest
ukryta głęboko w sercu, do którego dostęp nie ma żaden reżim. I to jest piękne
przesłanie od Scorsese, tylko zbyt łatwo do niego dojść na długo zanim pojawią
się napisy końcowe. Jedyną niepewność jaką mamy, to czy Sebastião Rodrigues
dokona aktu apostazji dla wyższego dobra, aby ratować innych ludzi, a przy
okazji i własne życie.
W uwierzeniu w postać głównego pomaga świetna gra Andrew
Garfield. Jestem przekonany, że gdyby nie nominacja za „Przełęcz ocalonych”, gdzie
zaliczył nieco lepszą rolę, to otrzymałby ją za „Milczenie”. Również japońska
obsada, na czele z Issei Ogata wcielającego się w nadzorcę Inoue-sama, świetnie
się spisała. Nieco niewykorzystany został Adam Driver, który już wyglądem
idealnie pasuje na księdza, ale w środkowej części filmu znika na długo, abyśmy
znów zobaczyli go w jednej krótkiej scenie pod koniec filmu. Dość mało jak na
aktora, który w „Patersonie” udowodnił, że może uciągnąć cały film na swoich
barkach. Dobrze zobaczyć Liama Neesona w innym filmie niż kolejnych
akcyjniakach, ale nie dość, że w „Milczeniu” nie ma zbyt wiele do odegrania, to
poprzez jego postać aż prosi się o wprowadzenie dyskursu nt. wiary, ale w jego
motywację, ani tym bardziej tłumaczenia, ciężko uwierzyć.
„Milczenie” rozczarowuje, bo w końcu od Scorsese wymagamy samych najlepszych filmów, tym razem doświadczony reżyser popełnił wiele błędów, przez co trudna tematyka uderza o skały ciężkiej produkcji, ślimaczej narracji, przez którą niełatwo jest przebrnąć. Na wielką pochwałę zasługują świetne zdjęcia Rodrigo Prieto, klimat zalesionych terenów Japonii z XVII wieku, jak również doskonała scenografia czy kostiumy, ale koniec końców film ten powinien uderzać w widza historią, a nie jedynie stroną techniczną produkcji. I jeszcze gdyby nie ten nieszczęsny i do bólu pretensjonalny Chrystus objawiający się i przemawiający do głównego bohatera. A wystarczyło zgodnie z tytułem filmu milczeć.
Ocena: 6/10
foto: materiały prasowe
0 komentarze