Szybcy i wściekli 8 - recenzja
piątek, kwietnia 21, 2017
Jeżeli ktoś zakończył oglądanie serii „Szybkich i wściekłych”
na którejś z wcześniejszych części i od ósmego filmu, już bez zmarłego Paula
Walkera, oczekuje zupełnie nowego otwarcia, to srogo się zawiedzie. „Szybcy i
wściekli 8” kontynuują tę samą zawrotną jazdę bez trzymanki, która z odcinka na
odcinek zostaje podniesiona do kolejnej potęgi. Tak też jest i tym razem, co
przeciwnicy serii nie omieszkali wytknąć oglądając trailery. I rzeczywiście,
zwiastuny pokazały wiele absurdalnych scen, ale znając ich kontekst odbiera je
się zupełnie inaczej. Ale za to właśnie kochamy tę serię, która w ósmej części
wreszcie dogoniła kino superbohaterskie.
Dominic Toretto (Vin Diesel) spędza miesiąc miodowy na Kubie
wraz z Letty (Michelle Rodriguez) w klasyczny dla siebie sposób, czyli
udowadniając, że nieważny jest samochód, ale kierowca który w nim zasiada.
Sielankę oraz szybkie wyścigi przerywa Cipher (Charlize Theron), groźna
cyberterrorystka, szantażująca Doma, który musi odwrócić się od swojej
rodziny i współpracować z hakerką, która pragnie zdobyć broń atomową. W
powstrzymaniu Cipher angażuje się tajna organizacja dowodzona przez Pana Nikt (Kurt
Russell), który do pomocy werbuje Letty, Luke’a Hobbsa (Dwayne Johnson), Romana
(Tyrese Gibson), Teja (Ludacris), Ramsey (Nathalie Emmanuel) oraz Deckarda
Shawa (Jason Statham). Grupa pod dowództwem Małego Nikt (Scott Eastwood),
będzie zmuszona do działania bez swojego dotychczasowego lidera.
„Szybcy i wściekli 8” przypominają filmy o „Avengersach” już
nie tylko rozmachem, efektami specjalnymi, letnim, dobrze oglądającym się na
dużym ekranie kinem, czy brakiem cech charakterystycznych dla pojedynczych
odcinków serii, ale teraz także składem z nadprzyrodzonymi zdolnościami.
Potężny Luke robi za Hulka z tą różnicą, że przez większość czasu nie wpada w
szał, Tej i Ramsey to specjaliści od hakowania, Letty zaś to uniwersalny
żołnierz, która z niemniejszą gracją od Czarnej Wdowy pokonuje kolejnych
wrogów, Roman to strzelec wyborowy, a Deckard to po prostu kolejne wcielenie
Jasona Stathama, więc fani „Adrenaliny” i „Transportera” powinni być usatysfakcjonowani.
Pomimo tego nadmiar postaci drugoplanowych powoli zaczyna być problematyczny
dla serii. Zmarginalizowano rolę Tyrese Gibsona i Ludacrisa, którzy od początku
serii robili za comic reliefy, ale tym razem musieli oddać pola nowej postaci,
którego odtwórca jest urodzonym aktorem (celowo nie spoileruje o kogo tu
chodzi).
Swoje pięć minut dostają także Kurt Russell, Helen Mirren, Elsa
Pataky, Kristofer Hivju i powracający Luke Evans, ale i tak całe show kradnie
Jason Statham. Jako przeciwnik w poprzedniej części sprawdzał się nieźle, ale
ciężko przyzwyczajać się do postaci, która i tak miała zniknąć zaraz przed
napisami końcowymi. Ale producenci serii mieli na niego pomysł i tym samym
kolejny po Vinie Dieselu i Dwayne Johnsonie łysy aktor kina akcji, bierze
udział w jednej z najbardziej dochodowych serii w historii kina. Brytyjski
aktor to najlepsze co spotkało ‘Szybkich i wściekłych” od czasu pojawienia się
The Rocka w piątej części i nic dziwnego, że w planach z oboma aktorami jest
spin-off, bo ich słowne utarczki są pełne niewymuszonego humoru i czystej
chemii. Obok wybuchowej akcji to najlepszy element ósmej odsłony.
Sama akcja weteranów serii nie zaskoczy, ot mamy kolejne
akrobacje samochodowe z obowiązkowymi skokami nad przysłowiowym zbiornikiem
wody pełnym rekinów. Dzień jak co dzień w rodzinie Doma Toretto i nawet wyścig z
atomowym okrętem podwodnym po zamarzniętym oceanie jakoś specjalnie nie zaskakuje,
ale daje całą ilość niezliczonej, mimo wszystko bezpretensjonalnej rozrywki.
Czyli to co najważniejsze w tej serii, bo szybkie samochody i wściekli kierowcy
już dawno zostały odesłane na dalszy plan. I na siłę można doczepić się tylko
do nie zawsze najlepszych efektów specjalnych, chociażby w scenie z samochodami
widmo, ale mając na ekranie tyle testosteronu od męskiej części obsady i
seksapilu od damskiej, ciężko zwracać uwagę na takie drobnostki.
Kilka słów warto poświęcić roli Charlize Theron, która swoją
grą aktorską gra w zupełnie innej lidze niż reszta (identyczne obawy mam do
Cate Blanchett w „Thor: Ragnarok”). Dodając do tego kiepsko napisaną postać,
pełną schematów, w usta której włożono różne wymyślne banały, mamy tu z jednej
strony słabego przeciwnika dla rodziny Doma, ale z drugiej bardzo dobrze
zagranego. Twórcy mają jednak co do niej jakieś większe plany, bo wszystko
wskazuje na to, że aktorkę w serii jeszcze będziemy mieli okazję oglądać.
F. Gary Gray to sprawny reżyser, ale żaden z niego artysta.
I dobrze, bo seria „Szybcy i wściekli” nie potrzebują autorskich odcinków
swojego serialu, który mógłby być zbyt ryzykownym projektem dla Vina Diesela i
spółki. Z każdym kolejnym filmem wiemy czego się po serii spodziewać i to
właśnie dostajemy, więc widz zadowolony, bo znów może pobujać się szybkimi
brykami z ulubionymi bohaterami, a studio i producenci tym bardziej, bo
wszystko wskazuje na to, że „Szybcy i wściekli 8” staną się najbardziej dochodową
częścią serii. I nawet jeśli „ósemka” nie jest aż tak dobra jak póki co
najlepsza z całego cyklu „piątka”, to nadal jest to kawał dostarczającej
jedynej w swoim rodzaju bezpardonowej rozrywki.
Ocena: 7/10
foto: Universal Pictures
0 komentarze