Jak dogryźć mafii - recenzja
wtorek, czerwca 27, 2017
Bruce Willis jest jedną z najważniejszych ikon kina akcji.
Jego role w „Szklanej pułapce”, „Pulp Fiction” czy „Sin City” jeszcze długo
będą rozpalać wyobraźnie młodych adeptów kina, a do tego grona warto doliczyć
małą rolę w „Niezniszczalnych” czy dwóch częściach „RED”. Oprócz tych tytułów
62-letni już aktor nie miał szczęścia do ról. Jego gwiazda zaczęła coraz mniej
świecić, a Willis swoją legendę zaczął rozmieniać się na drobne, tak jak robi
to Robert De Niro w kolejnych, coraz to gorszych komediach. Z czegoś trzeba
wyżyć, a najwidoczniej zostanie twarzą jednej z polskim marek wódek nie jest aż
tak rentowne, dlatego gwiazdor kina akcji musi przyjmować takie role jak ta z
filmu „Jak dogryźć mafii”.
Steve (Bruce Willis) jest byłym skateboardzistą oraz
policjantem. Na emeryturze tęskni za dawnym życiem, dlatego prowadzi agencję
detektywistyczną, a w przerwach od pracy jeździ na desce w pobliskim skate
parku uświadamiając dzieci co czeka ich w dorosłym życiu. Wraz z Johnem (Thomas
Middleditch) szukają zaginionej Noli (Jessica Gomes) na zlecenie jej braci. Gdy
po odnalezieniu dziewczyny Steve spędza z Nolą upojną noc, do jego mieszkania
włamują się bracia dziewczyny. Steve ucieka przed mężczyznami do pizzerii, którego
właścicielem jest dawny zleceniodawca, który pragnie odzyskać skradziony
samochód. Steve zgadza się odzyskać wóz z garażu latynoskiego dilera narkotykowego
Spydera (Jason Momoa). Podczas odzyskiwania auta demoluje garaż i inne auta.
Spyder zleca odszukanie Steve’a. Wkrótce okazuje się, że siostrzenica detektywa
(Emily Robinson) zostaje okradziona z całego sprzętu, oraz ukochanego psa Buddy’ego.
Steve zrobi wszystko, aby odzyskać psiaka.
„Jak dogryźć mafii” mogło być budżetowym kinem akcji,
opartym na sprawdzonym schemacie, gdzie bezlitosny detektyw krwawo rozprawia
się z porywaczami psa, przy okazji rozbijając dilerską siatkę, czyli coś w stylu
„Johna Wicka”. Była też druga możliwość, czyli parodia rzeczonego filmu z Keanu
Reevesem. Film jednak staje w rozkroku, nie mogąc zdecydować się, czy chce być
kinem akcji, czy komedią kryminalną. Nie pomaga w tym słaby scenariusz, do
którego wpakowano różne, niespajające się ze sobą pomysły, a wszystko to w
nadziei, że festiwal krwawego przypadku wyjdzie tak samo dobrze jak u Tarantino
czy braci Coen. Markowi Cullenowi daleko jednak do tak wielkich nazwisk w
branży.
Przede wszystkim przeszkadza nadmiar wątków i postaci.
Oprócz uratowania psa, Steve pracuje nad sprawą dla Lwa Żyda (Adam Goldberg),
lokalnego agenta nieruchomościami, który ma problem z graficiarzem, malującym
na jego wieżowcu obsceniczne akty seksualne z nim w roli głównej. W między
czasie detektyw musi uporać się z Davem (John Goodman), który nie potrafi
przepracować rozwodu z żoną, do tego obawiając się, że straci przez to sklep z
deskami surfingowymi. Wliczając jeszcze do tego lichwiarza Yuriego (Ken
Davitian), dziewczynę dilera Lupę (Stephanie Sigman), która okrada go z prochów
oraz gangstera Prine’a (Wood Harris), robi się mały tłok, którego Mark Cullen
nie potrafił okiełznać. Poszczególne wątki nie potrafią zaangażować, a że
prowadzone są jednocześnie, odbija się to na dynamice filmu, który potrafi
przynudzić na długie minuty.
Przykro patrzeć na tak źle starzejącego się Bruce’a Willisa.
Nie chodzi o jego formę czy coraz większe zmarszczki pod oczami, ale to jak
męczy się w tak złej roli. Wyraźnie widać, że aktor nie ma żadnej radości z
grania, a jego zawadiacki uśmieszek przerodził się w grymas bólu i zażenowania.
Jest w filmie pewna scena, w której Steve bawi się na plaży z Buddym przy
promieniach zachodzącego słońca. Jest w niej coś symbolicznego, jakby
sugerowano, że czas prawdziwego Willisa już minął, a aktorowi pozostał jedynie
zasłużony odpoczynek. Twórcy jednak za nic to mają i niedługo później
przebierają Willisa w damskie ciuchy, a wcześniej każąc dublerowi aktora jechać
nago na desce. Wszystko w imię dobrej zabawy, która w takim wydaniu ani razu
nie bawi.
Niezły w roli wyluzowanego i honorowego dilera jest Jason
Momoa. Hawajczyk wyraźnie bawi się swoją rolę, łamiąc stereotypowy wizerunek
gangstera. Szkoda, że ktoś zadecydował, że prawie wszystkie sceny z jego
udziałem zostały wrzucone do zwiastuna, przez co złamano też marketingową
obietnicę, że jego postać będziemy oglądać więcej na ekranie. Uwagę przykuwa
też znerwicowany i tęskniący za dawnym życiem John Goodman jako przyjaciel
Steve’a. Na drugim biegunie jest neurotyczny Thomas Middleditch, irytujący
zarówno jako John, jak i narrator całej opowieści.
„Jak dogryźć mafii” nie jest ani dobrą komedią, ani tym
bardziej kinem akcji. Scenariuszowy bałagan nie rekompensuje nijaka akcja, a
brak polotu, emocji i dynamiki widać nawet na twarzach zdegustowanych aktorów,
którzy najwyraźniej dopiero na planie zdali sobie sprawę, na jakie dzieło
podpisali kontrakty. I w tym całym zamieszaniu tylko psa szkoda, który pod
względem aktorskim deklasuje resztę o dwie długości.
Ocena: 3/10
foto: materiały prasowe
0 komentarze