Ostra noc - recenzja
piątek, czerwca 16, 2017
Scarlett Johansson jest bez wątpienia obecnie największą
kobiecą gwiazdą w Hollywood. Amerykanka za sprawą roli Czarnej Wdowy w
widowiskach Marvela stała się najlepiej zarabiającą aktorką. Ale kolejne części
„Avengersów” czy głośne produkcje mające wygenerować setki milionów dolarów,
jak chociażby „Ghost in the Shell”, to nie jedyne filmy, w których uczestniczy
Johansson. Aktorka bardzo chętnie porzuca plany zdjęciowe złożone z zielonych i
niebieskich teł na rzecz nieco mniejszych filmów. I tak przez te lata mogliśmy
oglądać ją w „Don Jon” u boku Josepha Gordona-Levitta, w „Szefie” Jona Favreau’a
czy zeszłorocznym „Ave, Cezar!” braci Coen. Tym razem Scarlett Johansson
postanowiła rozerwać się w Miami w zwariowanej komedii debiutującej na wielkim
ekranie Lucii Aniello.
Jess (Scarlett Johansson) wkrótce ma wyjść za mąż. Nic
jednak nie może przygotować pannę młodą do małżeństwa jak zorganizowany przez
jej przyjaciółki wieczór panieńskim w najlepszych klubach w Miami. Przygotowująca
się do wielkiej politycznej kariery, Jess najchętniej spędziłaby swoją
przedślubną noc w łóżku wraz z ukochanym. Namówiona przez lekkomyślną i
zaborczą Alice (Jillian Bell), tęskniącą za latami spędzonymi w college’u, wyniosłą
Blair (Zoë Kravitz), niepokorną aktywistkę Frankie (Ilana Glazer), które wciąż
nie przepracowały swojego rozstania oraz zwariowaną Australijkę Pippę (Kate
McKinnon), zgadza się spędzić ostatni wieczór wolności podziwiając występ
seksownego tancerza erotycznego (Ryan Cooper). Upojona alkoholem i narkotykami
Alice przypadkowo zabija striptizera. Dla Jess miała być to najlepsza noc jej
dotychczasowego życia, zamiast tego zamieniła się w najgorsze piekło z trupem wystającym
zza kanapy.
Dla bohaterek to nie tylko początek koszmaru, ale i idealna
okazja do wyjaśnienia sobie paru spraw, które narastały przez ostatnie dziesięć
lat. Alice wiedzie nudne życie, niewyżytej seksualnie nauczycielki, którą co
prawda uczniowie uwielbiają traktując jak koleżankę, ale dla samotnej kobiety
liczy się tylko przyjaźń z Jess. Przyszła panna młoda pochłonięta pracą przy
kampanii, nie ma czasu nawet dla swojego narzeczonego, nie mówiąc już o
władczej Alice, która chciałaby zawłaszczyć sobie Jess tylko dla siebie. W
Pippie, przyjaciółce Jess z czasów wymiany studenckiej, widzi wroga, który chce
ukraść jej ukochaną osobę. Skłonna jest do wszystkich chwytów, aby tylko Pippa,
lub jak prześmiewczo ją nazywa, Kiwi, nie przecinała autostrady przyjaźni
pomiędzy kobietami. Są jeszcze Blair i Frankie, niegdyś kochanki, ale kobiety
wybrały zupełnie odmienne, wręcz wykluczające się ścieżki życiowe, przez co ich
romans nie miał szans powodzenia. Pomimo tego, że panie wciąż do siebie coś
czują, nie chcą tego przed sobą przyznać. A wszystko to w czasie, gdy trup
coraz bardziej stygnie, a uzależnieni od seksu sąsiedzi chcą zabawić się w
trójkącie.
„Ostra noc” nie zawiera kompromisów w kwestii humoru. Jest
absurdalnie, niedorzecznie, chamsko, sprośnie i wulgarnie. Praktycznie brakuje
tu tylko dosadnych żartów o kupie, bo ilość gagów o penisach przekracza
dopuszczalne normy. A to tylko wierzchołek góry żartów jakie przygotowali nam
twórcy. Tu nie istnieje żadne tabu, dlatego dostaje się zarówno grupom
społecznym, obecnej polityce Stanów Zjednoczonych czy „popularnej powieści dla
podstarzałych gospodyń domowych”, a nawet znalazło się miejsce na celne
wyśmianie reklam na YouTubie, zaś w szczególności płci przeciwnej, która gdzieś
po drodze utraciła swoją męskość i to panie uchodzą za te szalone i bez
zahamowań. Lucia Aniello napędza swoją komedię przypadku i pomyłek, wystrzeliwując
niczym z karabinu maszynowego kolejne żarty. Trzeba przyznać, ze bardzo udane,
bo na żadnej komedii od czasów „Złych mamusiek” tak się nie uśmiałem.
Pomimo tego „Ostra noc” to schematyczna komedia kumpelska, nie
odbiegająca zbytnio od tego co zaprezentował Todd Phillips w trylogii „Kac
Vegas”. Jednak to co reżyserce w porównaniu do filmu z 2009 roku wyszło o wiele
gorzej, to brak poczucia, że bohaterki tworzą zgraną grupę przyjaciółek. W „Kac
Vegas” wataha odgrywała kluczową rolę dla fabuły, zaś w „Ostrej nocy” każda z
bohaterek dostaje czas po równo, aby móc odpowiednio się zaprezentować, ale
razem nie formują kolektywu, który odznaczał się czymś szczególnym. Przez co
pod sam koniec ulatuje gdzieś puenta filmu, czyli krystaliczna i szczera
przyjaźń pomimo różnic i upływu lat, a zmiana zachowań bohaterek następuje zbyt
nagle. Nie mówiąc już o wspólnych scenach Frankie i Blair, gdzie pomiędzy
aktorkami jest zerowa chemia.
Zdziwiło mnie, jak nijaką postacią przyszło się wcielić Scarlett
Johansson. Aktorka robi wszystko, aby Jess nabrała nieco charyzmy, ale blednie
na tle pozostałej czwórki. Szczególnie przy Jillian Bell, której do tej pory
kojarzyłem z żenującymi, a czasami niesmacznymi rolami, tym razem kreując
idealnie skrojoną postać do tego typu komedii. Również Kate McKinnon potrafi
rozśmieszyć swoim zachowanie, choć nadal trzeba przeboleć jej festiwal głupich
min. Jednak całe show kradnie drugi plan na czele z Ty Burrellem i Demi Moore,
jako seksoholikami, oraz Paul W. Downs wcielający się w narzeczonego Jess,
który zalicza bodaj najlepszy wieczór kawalerski w historii kina. Nawet
niewielka, ale ważna rola Ryana Coopera zasługuje na uznanie.
„Ostra noc” jest dokładnie tym czego powinno oczekiwać się
od żeńskiej wersji „Kac Vegas”. Nieudane „Druhny” jako kontra do filmu Todda
Phillipsa wreszcie pójdą w zapomnienie, bo panie doczekały się udanej komedii o
wieczorze panieńskim. Ale co ważniejsze, film spełnia swoją podstawową funkcję,
czyli interwałów dla przepony. Pomimo paru potknięć debiut Lucii Aniello wpisze
się do kanonu amerykańskich komedii.
Ocena: 6/10
foto: CTMG, Inc.
0 komentarze