To - recenzja

wtorek, września 12, 2017


Czy klauni wracają do łask? Wszystko wskazuje na to, że tak. Dopiero co Ryan Murphy powrócił z nowym sezonem serialu „American Horror Story”, w którym przedstawia ponurą wizję Ameryki za administracji Trumpa z gangiem klaunów w roli głównej, a w kinach swoją premierę ma remake „To”, miniserialu z 1990 roku na podstawie prozy Stephena Kinga. Za sprawą medialnego jak i finansowego sukcesu najnowszego filmu reżysera „Mamy”, klauni na nowo mogą rozgościć się w popkulturze. Pewnie decydenci studia New Line Cinema już planują, jak do uniwersum małżeństwa Warrenów dodać jakiegoś przerażającego, morderczego klauna. Ale „To” jest przede wszystkim filmem, który zmazuje powiększającą się w ostatnich latach plamę na ekranizacjach twórczości mistrza horroru.

Wszystko zaczyna się w 1988 roku (30 lat później niż w oryginale) w niewielkim miasteczku Derry. Kilkuletni Georgie (Jackson Robert Scott) otrzymuje od starszego brata Billa (Jaeden Lieberher) papierową łódkę. Ku uciesze dziecka, pogoda sprzyja wypróbowaniu nowej zabawki. Puszczona nurtem łódź przy samym krawężniku, wpada do studzienki kanalizacyjnej. Georgie zaglądając do studzienki poznaje Pennywise’a (Bill Skarsgård), tajemniczego klauna, który zachęca chłopca do zabawy. Od tego momentu nikt Georgiego nie widział. Pogrążony w rozpaczy Bill obwinia się za zaginięcie brata. Wraz z Benem (Jeremy Ray Taylor), Beverly (Sophia Lillis), Richiem (Finn Wolfhard), Mikiem (Chosen Jacobs), Eddiem (Jack Grazer) i Stanleyem (Wyatt Oleff) tworzą klub frajerów, miejscowych wyrzutów i przegrywów, którym starsi i silniejsi dokuczają w przerwach między lekcjami. Bill wraz z przyjaciółmi odkrywa, że za tajemniczymi zaginięciami dzieci odpowiada klaun Pennywise. Grupa dzieci postanawia raz na zawsze uporać się z odwiecznym złem.


„To” jest filmem idealnie wpisującym się w popularny ostatnio zwrot ku latom 80., czerpiąc pełnymi garściami z popkulturowego dorobku tamtego okresu. Tak jak „Stranger Things” i tu mamy wiele odwołań do filmów, muzyki i gier sprzed prawie 40 lat. Nawet klimat i ton obu produkcji jest podobny, choć w słynnym serialu Netflixa o wiele bardziej mroczny i ponury. Film Andres Muschietti to również przede wszystkim klasyczne kino przygodowe, a dopiero w dalszej kolejności horror z kontrolowanymi elementami kampu. Ale na pierwszy plan wysuwa się opowieść o sile przyjaźni, zwalczaniu własnych strachów i demonów, a w konsekwencji intymna podróż ku dorosłości. Dlatego fani horrorów w typie „Obecności” mogą poczuć się nieco zawiedzeni, bo prawdziwy strach odczuwają bohaterowie na ekranie, a niekoniecznie widzowie. Twórcy nie żałują straszaków i różnych maszkar, ale „To” bardziej straszy klimatem czy samym wyglądem demonicznego klauna, niż właściwymi jump scare’ami. Gdy weźmiemy pod uwagę, celowo lub nie, średniej jakości CGI kreatur jak kobieta z powykrzywianą głową, zombie-mumia czy trędowata postać, film miejscami zamiast straszyć może wywołać ironiczny śmiech.

Ten kamp świetnie się jednak wpisuje w całą konwencję produkcji, niepoważnej, przerysowanej, ale mocno psychologicznej, gdzie każdego z bohaterów poznajemy za pomocą ich własnych lęków. Oprócz ich strachów, każdy członek klubu frajerów ma własne osobiste problemy. Bill nie potrafi pogodzić się ze stratą brata i przez to kłóci się z rodzicami, którzy woleliby zamknąć ten rozdział, z kolei Eddie zmaga się z apodyktyczną matką, Beverly ma psychopatycznego ojca, zaś Ben jest nowym dzieciakiem w mieście. Nie wszystkich jednak poznajemy tak dobrze jak wspomnianych wyżej bohaterów. Najmniej wyeksploatowany wydaje się Mike i Richie. Gdy ten pierwszy dołącza do ekipy dopiero w połowie filmu, tak Richie nie otrzymał w pierwszej połowie filmu nawet własnej sceny z personifikacją jego lęku. Pomimo tego każda postać z osobna posiada własną osobowość i charakter, razem tworząc grupę jeszcze ciekawszych indywidualności niż w „Stranger Things”.


Nie można zapomnieć również o Patricku, największym chuliganie w całym Derry. Dowodzący grupą podobnych sobie łobuzów, nie tylko znęca się nad słabszymi i młodszymi, w tym nad każdą osobą z klubu frajerów, ale posuwa się do działań, które karane byłyby więzieniem. Ta brutalność początkowo może szokować, bo kino nie przyzwyczaiło nas, że nieletni poddawani są prawdziwym fizycznym i psychicznym torturom od niewiele starszych od siebie, ale to jeszcze mocniej wpisuje się w realistyczny ton całej opowieści. Twórcy robią świetny użytek z kategorii wiekowej „R”, gdzie krew dosłownie wylewa się strumieniami z umywalki (po „Carrie” Briana De Palmy to najlepsza metafora strachu przed miesiączką), a dzieciaki, szczególnie Richie, używają obfitującego w przekleństwa języka w rozmowach między sobą.

„To” nie byłoby tak dobrym filmem, gdyby nie genialna interpretacja Pennywise’a Billa Skarsgårda. Obsadzenie aktora w tej roli okazało się strzałem w dziesiątkę. Wzbudzający strach wygląd klauna to nie tylko zasługa świetnej charakteryzacji, ale przede wszystkim diabolicznej mimiki Skarsgårda i przyprawiającym o gęsią skórkę szkaradnemu śmiechowi. Gwarantuję, że po seansie filmu, gdy spojrzycie na jakiegoś klauna, będziecie widzieć tylko twarz Pennywise’a z tego filmu. Spisała się także reszta obsady, szczególnie grający główne role Jaeden Lieberher i Sophia Lillis. Młody aktor już w „Mów mi Vincent”, a w szczególności „Midnight Special” pokazał, że ma wszystkie predyspozycje, aby wkrótce stać się wielką gwiazdą, a w „To” tylko to udowadnia. Natomiast Sophia Lillis to wielkie odkrycie roku. Jest to jej pierwsza tak duża rola, ale po jej grze aktorskiej można by stwierdzić, że urodziła się na planie filmowym.


Wreszcie, po wielu długich latach, doczekaliśmy się kolejnej godnej ekranizacji prozy Kinga. Co prawda film ma pewne scenariuszowe problemy, jak chociażby długą i chaotyczną ekspozycję, miejscami nudnawą pierwszą część, czy pomniejsze głupoty fabularne, a Pennywise wciąż nie doczekał się bardziej rozbudowanej genezy, ale całościowo film broni się metaforyczną treścią, która zadziałała o wiele lepiej niż w miniserialu. Cieszy również decyzja o rozdzieleniu dwóch części książki na osobne filmy, co przysłużyło się budowaniu bohaterów i świata przedstawionego. Do tego świetna atmosfera grozy, sporo niewymuszonych i zabawnych żartów, a wszystko to zagrane bez ani jednego fałszu. Dla Andres Muschietti po średniej „Mamie”, to dopiero druga kinowa produkcja, ale jak utrzyma tak wysoką formę jak przy „To”, stanie się kolejnym ekspertem od horrorów.

Ocena: 8/10

foto: Warner Bros. Entertainment Inc.

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty