Inhumans - recenzja

piątek, września 01, 2017


Gdy Marvel Studios realizuje swój plan rozbudowy Kinowego Uniwersum, tak próby stworzenia jego telewizyjnego odpowiednik szybko zostały zaprzepaszczone. Pierwszą próbę podjęto w 2013 roku, gdy na ekranach telewizorów zawitali „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”. Serial początkowo miał wiele poważnych problemów, przez które niektórzy widzowie na zawsze skreślili tę produkcję. Z czasem okazało się, że to jedna z najlepszych serialowych propozycji o superbohaterach. Następnie przyszedł prequel w postaci dwóch sezonów „Agentki Carter”. W międzyczasie Marvel rozpoczął współpracę z Netflixem przy stworzeniu ich własnego uniwersum. Ostatecznie ten bałagan nie przyniósł spodziewanych rezultatów i gdy Netflix prężnie pracuje nad kolejnymi superbohaterskimi serialami dla Marvela, tak pozostałe projekty albo zostały skasowane przedwcześnie jak „Agentka Carter”, albo nigdy nie doszło do ich realizacji. Przez ten czas tylko „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” utrzymywali równy poziom, mogąc nie obawiać się o przyszłość. W tym wszystkim będzie musiał się teraz odnaleźć nowy serial „Inhumans”.

O Nieludziach po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć w „Agentach T.A.R.C.Z.Y.”. Tam też poznaliśmy historię ich powstania, za którą odpowiedzialni okazała się kosmiczna rasa Kree, do której należał chociażby Ronan, główny przeciwnik z pierwszej części „Strażników Galaktyki”. Inhumans to więc hybryda stworzona z rasy ludzkiej oraz Kree. Podczas wojny ze Skrullami, Kree założyli placówkę badawczą na Uranie, gdzie rozpoczęli eksperymenty na ludziach. Tak stworzyli rasę superludzi zwaną Inhumans. W obawie przed swoim dziełem, Kree porzucili dalsze eksperymenty. Osamotnieni Inhumans zdołali stworzyć własne społeczeństwo, na czele którego stanął Black Bolt, obdarzony niezwykle śmiertelnym dla każdego głosem. Inhumans często współpracowali z Avengersami czy Fantastyczną Czwórką.


Inhumans żyją w Atyllianie, ukrytym mieście założonym w jednym z kraterów na księżycu, rządzoną przez króla Black Bolta (Anson Mount) oraz królową Medusę (Serinda Swan). Do rodziny królewskiej należą także siostra Medusy Crystal (Isabelle Cornish), brat króla Maximus (Iwan Rheon) oraz kuzyni Gorgon (Eme Ikwuakor), stojący na czele gwardii królewskiej, doradca Karnak (Ken Leung) i Triton (Mike Moh). W Atyllianie obowiązuje system kastowy, wynikający z rytuału terragenezy, przez którą przechodzi każdy mieszkaniec miasta w młodzieńczym wieku. Od tego zależy, czy zyskają oni umiejętności, dzięki którym będą mogli zajmować wyższe stanowiska, czy tak jak Maximus, pozostaną bez specjalnych zdolności i będą wysłani do robót fizycznych. Taki stan rzeczy nie podoba się bratu króla, który podburza naród i wykorzystując okazję przejmuje władzeę nad miastem. Uciekająca i osłabiona rodzina królewska trafia na Ziemię, gdzie będzie musiała odnaleźć się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji.

„Inhumans” początkowo planowany był jako film wchodzący w skład Kinowego Uniwersum Marvela. Plany jednak szybko zostały zrewidowane przez decydentów studia i ostatecznie postawiono na ośmioodcinkowy serial. Po obejrzeniu przedpremierowo pierwszych dwóch odcinków zaczynam rozumieć tę decyzję. Marvel zupełnie nie wiedział z której strony ugryźć temat, tak aby pasował on do już i tak skomplikowanej układanki z filmowego uniwersum. Z jednej strony mamy Avengersów, z drugiej Strażników Galaktyki, na horyzoncie majaczą kolejne superbohaterskie persony, a w samym środku tego wszystkiego mieli wylądować Nieludzie. Nie oznacza to, że decyzja o wyprodukowaniu serialu była trafna, bo już po pierwszych minutach okazuje się, że najlepiej byłoby, gdyby Marvel tym razem nie poszedł na rękę fanom i zwyczajnie wyrzucił ten projekt do kosza.


Cały pierwszy odcinek został poświęcony bardzo źle poprowadzonej ekspozycji. Twórcy nieumiejętnie tłumaczą widzom jak wygląda świat Inhumans i jakimi prawami się rządzi. Z jednej strony mamy rytuał terragenezy dwóch młodych ludzi, który ma posłużyć jako wytłumaczenie systemu kastowego i zobrazowanie narastającego społecznego napięcia, z drugiej twórcy nie są w stanie wytłumaczyć wyjątkowości Inhumans, gdzie jednostki bez żadnych supermocy są wprost nazywani ludźmi. Drugim poważnym problemem są same mocy głównych postaci, których pokazanie twórcom przyszło z ogromną trudnością. Po obejrzeniu dwóch odcinków nadal nie rozumiem na czym polegają zdolności Karnaka, zaś moc Black Bolta poznajemy w krótkiej scenie retrospekcyjnej, która pomimo swojego ogromnego tragizmu, wyłącznie śmieszy jak nieporadni okazują się twórcy już na początku przygody z serialem.

Takich momentów w serialu jest o wiele więcej, żeby wspomnieć tylko o scenie, gdy Maximus jednej z postaci obcina włosy maszynką do strzyżenia. W scenie nie ma żadnego pokładu komediowego, a pomimo tego kąciki ust same zmierzają na boki z głupoty tej sceny. Ale historia obfituje w całą masę większych i mniejszych bzdur fabularnych i nielogiczności, a cały czas mowa o opowieści, która jest niezwykle prosta w swojej konstrukcji. Brakuje jakichś zwrotów akcji czy emocjonalnych scen, a nawet jeżeli twórcy próbowali dodać nieco dramatyzmu, jak w wyżej opisywanej scenie, to osiągnęli zupełnie odwrotny skutek w postaci zażenowania.


Okropna jest również obsada. Rola Ansona Mounta była o tyle trudniejsza od reszty, że aktor musiał wykorzystać całe pokłady swojego talentu wyłącznie modelując swoją mimikę. Niestety Black Bolt w jego wykonaniu to karykaturalna papka bez żadnego charakteru czy charyzmy. Brak mu osobowości, która mogłaby cechować króla. Aktor wydaje się wyjęty wprost z budżetowej produkcji klasy Z, nie zaś telewizyjnej superprodukcji Marvela. Partnerująca mu Serinda Swan dopasowała się do poziomu kolegi z planu, oferując tanie, sztuczne emocje w wielu scenach. Aktorzy zupełnie nie pasują do swoich ról, nie rozumiejąc swoich postaci. Jedynie Iwan Rheon radzi sobie poprawnie, ale scenarzyści nie pokusili się, aby jego postać była jakkolwiek interesująca. Z braku lepszych propozycji to Maximus staje się najciekawszym bohaterem serialu, któremu kibicuje się, żeby jak najszybciej rozprawił się ze swoją rodziną, którą nie chce oglądać się dłużej na ekranie.

Pod względem realizacji nie jest lepiej. Gdy pierwsze dwa odcinki mają momenty, gdzie wykorzystanie kamery IMAX miało sens, tym bardziej gdy ogląda się je na wielkim ekranie, tak w ogólnym rozrachunku okazało się to stratą czasu i pieniędzy. Serial nie wybija się ponad poziom innych średniawych telewizyjnych produkcji fantasy/sci-fi, zbyt często rażąc widza nienajlepszą scenografią, kiepskimi kostiumami czy dekoracjami. Podobać się za to mogą niektóre efekty specjalne. Włosy Medusy przeszły długą drogę i gdy na głowie Serindy Swan nadal wyglądają sztucznie, tak gdy bohaterka wykorzystuje je do atakowania przeciwników nie wygląda to już tak źle. Od początku chwalony pies Lockjaw wygląda przyzwoicie, ale jest go za mało, aby jakkolwiek mógł uratować tę produkcję. Wisienką na torcie okazuje się jednak koszmarny montaż z okropnymi spowolnieniami, ujęciami na detal i retrospekcjami. Twórcy traktują widza jak głupka, dlatego co chwila przypominają co działo się zaledwie kilka lub kilkanaście minut wcześniej i to nie raz, a kilkukrotnie przez te dwa odcinki.


„Inhumans” nie jest tym czego byśmy oczekiwali od Marvela. Po dwóch odcinkach widać promyk nadziei, że tak jak „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”, serial zacznie być poważną, ale przede wszystkim poprawnie zrealizowaną produkcją, ale pewnych rzeczy, jak problemy z obsadą, twórcy już nie naprawią. „Inhumans” mogli otworzyć zupełnie nowy rozdział i udowodnić, że seriale również zasługują na tworzenie wspólnego uniwersum bohaterów Marvela, ale po kolejnej próbie, tym razem szanse zostały pogrzebane. Nie licząc produkcji Netflixa, to „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” nadal pozostają jedyną sensowną serialową propozycją od Marvela.

Ocena: 4/10

foto: materiały prasowe

Przeczytaj także

0 komentarze

Popularne posty

Polecany post

Blade Runner 2049 - recenzja

Popularne posty