Pokot - recenzja
wtorek, lutego 28, 2017
Często w mediach słyszy się o kolejnej okropnej pomyłce
myśliwego. Gdy ofiarą jest pies, którego właściciel puścił ze smyczy aby
pobiegł sobie po lesie, o sprawie szybko się zapomina. Inna sytuacja, gdy
zabity zostaje człowiek. Rzadko jednak słyszy się o finale zdarzenia, gdzie
winny powinien trafić za kratki. Lobby łowieckie w Polsce jest na tyle silne,
że takie filmy jak „Pokot”, gdy nie tylko potężna grupa podstarzałych panów
świata wychodzi na łowy, ale także rządzący niszczą środowisko i przyrodę, są
na wagę złota. Szkoda, że Agnieszka Holland z Olgą Tokarczuk gubią się w swojej
krytyce, przez co film należy traktować wyłącznie w kategorii zapowiedzi przyszłych
pro-ekologicznych produkcji.
Janina Duszejko (Agnieszka Mandat) mieszka z daleka od miejskiego zgiełku, gdzie może poświęcać się astrologii i spokojnemu życiu zgodnemu z naturą. Pewnego dnia giną jej dwa ukochane psy. Jakiś czas później sąsiad „Matoga” (Wiktor Zborowski) zawiadamia kobietę o śmierci innego sąsiada, którego nazywała „Wielką stopą” (Adam Ruciński) – znanego z zamiłowania do kłusownictwa. Do Kotliny Kłodzkiej przyjeżdża syn ‘Matogi” prokurator Świerszczyński (Tomasz Kot), aby rozwiązać tajemnicę morderstwa. W międzyczasie Duszejko poznaje dziewczynę lokalnego biznesmena Jarosława Wnętrzaka (Borys Szyc), „Dobrą Nowinę” (Patrycja Volny), która jest źle traktowana przez swojego chłopaka. Śmierć „Wielkiej stopy” to dopiero początek fali morderstw, zaś wszystkie ofiary należą do lokalnej grupy myśliwych, a jedyne ślady w miejscach zbrodni należą do zwierząt.
foto: Robert Pałka
„Pokot” w bezpardonowy sposób krytykuje lobby kół
łowieckich. W dużych miastach o problemie można co najwyżej przeczytać w
serwisach informacyjnych, ale to problem, z którym łatwo spotkać się w
mniejszych miejscowościach. Niezależnie czy mowa o wpływowym biznesmenie, który
jakimś sposobem dorobił się na lumpeksie i futrach zwierząt, czy jest to
komendant policji siedzący w kieszeni lokalnej finansjery, prezesa klubu
łowieckiego czy lubiany księdza wygłaszający dziękczynne przemowy do myśliwych,
każdy ma wpływ na całą społeczną, w której kolejne pokolenia wychowują się w
łowieckiej kulturze. Przeciwstawia się temu Duszejko, kobieta wyrzucona na
margines społeczny, wierząca w swoją moc czytania horoskopów, szczerze
opłakująca młodego warchlaka, traktująca swoje psy niczym córki, mający dobry
kontakt z dziećmi. Taka współczesna, ale dobra baba jaga, do której dzieci i
zwierzęta lgną, a dorośli się boją.
foto: Robert Pałka
Holland wraz z Tokarczuk mają poważny problem z budowaniem
wiarygodności nie tylko swoich postaci, ale również przedstawionego świata.
Ciężko jest polubić Duszejko, która z fanatyzmem w oczach próbuje przemówić
lokalnym szychom do rozumu. Jej podstawa jest godna pochwały, ale sposób w jaki
próbuje ratować przyrodę sprawia, że przestajemy dziwić się, że mieszkańcy
miasteczka mają ją za szaleńca. Przez to poboczny wątek traktowania kobiet w
zaściankowych społecznościach, niezależnie od wieku, bo dostaje się też młodej „Dobrej
Nowinie”, czy niewytrzymującej pasji męża żonie prezesa (Katarzyna Herman),
zaczyna się zbyt szybko rozmywać i traci na znaczeniu, przez co nawet nie
dostajemy porządnego zakończenia. Postać tę ratuje wyłącznie świetna Agnieszka
Mandat. Tego samego nie można napisać o najbardziej niepotrzebnym i irytującym
bohaterze granym przez Jakuba Gierszała. Dyzio jest do bólu stereotypowym
cywilnym informatykiem pracującym w policji, który swoim introwertyzmem i
nieporadnością, oraz obowiązkową chorobą, sprawdziłby się wyłącznie w
budżetowym przygodowym filmie dla dzieci. Gierszał w tej roli jest tak zły, że
można jedynie żałować, że nie jest kolejnym myśliwym, którego czego marny los.
Pochwalić za to można jedyną dobrą rolę męską jaką stworzył Wiktor Zborowski.
Aktor nie występuje za często w głośnych filmach, dlatego dobrze zobaczyć, że
cały czas radzi sobie jak przed laty. Nie jest to co prawda ważna rola, ale
stanowi idealny kontrapunkt dla dziwacznej Duszejko. Szkoda niewykorzystanych
aktorów drugiego planu na czele z Borysem Szycem, Andrzejem Grabowskim, Andrzejem
Konopką, Tomaszem Kotem i Marcinem Bosakiem, którzy nie mieli zbyt wiele do
zagrania.
foto: Robert Pałka
„Pokot” zapowiadał się jako mroczny thriller w stylu „Dom
zły” Smarzowskiego, w którym dominować będzie śledztwo tajemniczego morderstwa,
z mocną pro-ekologiczną puentą na koniec w stylu starszych filmów Hayao
Miyazakiego. Tylko, że thrillera tu jak na lekarstwo, a trzeci akt filmu, w
którym dowiadujemy się kto stoi za tyloma zgonami zwyczajnie rozczarowuje. To
co Holland tak skrupulatnie buduje przez cały film, niemal tłumacząc wszystko z
nadmierną łopatologicznością, traktując widza jak głupka (zbyt duża ilość
wyrwanych z kontekstu scen polowań czy onirycznych wizji głównej bohaterki o
przeszłości napotykanych postaci), zostaje brutalnie zburzone w końcówce. Na
pocieszenie zostają doskonale sfotografowane, z poetycką wrażliwością Sudety.
Ocena: 4/10
Ilustracje: Robert Pałka
0 komentarze