Wojna o planetę małp - recenzja
piątek, lipca 28, 2017
Andy Serkis to prawdziwy król performance capture. Trylogia
„Władcy Pierścieni” nigdy nie byłaby tak dobra, gdyby nie jego świetna
interpretacja Golluma. Choć aktor użycza swojego ciała, głosu i mimiki, to w
rzeczywistości na ekranie oglądamy postać stworzoną za pomocą efektów
komputerowych. Jednak Andy Serkis niezależnie czy gra zdeformowanego hobbita,
wielkiego goryla czy inteligentną małpę, zawsze dodaje głębię swoim postaciom,
czyniąc ich nie gorszymi od normalnych bohaterów granych przez aktorów. To
właśnie za jego sprawą powrót serii „Planety Małp” okazał się komercyjnym i
finansowym sukcesem. Wielu domagało się, aby Serkis został wreszcie doceniony
przez Akademię i otrzymał chociażby nominację za rolę Caesara. Czy więc występ
w „Wojnie o planetę małp” coś w tej materii zmieni?
Dwa lata po bratobójczej wojnie z Kobą (Toby Kebbell) i jego
poplecznikami, Caesar (Andy Serkis) i jego grupa ukrywają się głęboko w lasach
przed ludzkim wojskiem. Małpy stojące po stronie Koby zdradziły swoją rasę w
obawie przed gniewem Caesara i dołączyły do żołnierzy dowodzonymi przez Pułkownika
(Woody Harrelson), dla którego zagłada małp stała się sprawą osobistą.
Ostateczna wojna między małpami a ludźmi o planetę wisi na włosku, dlatego po
jednym z partyzanckich ataków na kryjówkę małp, Caesar decyduje, że jego plemię
odejdzie w spokojniejsze i mniej narażone na ataki ludzi miejsce. Wraz z
najbliższymi przyjaciółmi Caesar wyrusza do bazy Pułkownika, raz na zawsze
rozprawić się z odwiecznym wrogiem.
„Wojna o planetę małp” jest filmem zaskakująco kameralnym,
nastawionym na emocje i przeżycia, nie zaś widowiskową, zapierającą dech w
piersiach tytułową wojnę. Ostatnio Nolan swoją „Dunkierką” udowodnił, że da się
o wojnie opowiadać w zupełnie inny sposób, skupiając się nie tyle na samej
wojnie, co na przeżyciach bohaterów. Podobnie jest z najnowszą produkcją Matta
Reevesa, który już w „Ewolucji planety małp” udowodnił, że jak mało kto rozumie
jak opowiadać takie historie. Tym razem jeszcze bardziej skupiając się na
głównym bohaterze i jego przemianie, wątpliwościach, motywacjach i uczuciach.
Choć „Wojna o planetę małp”, tak jak poprzednie części, to dosyć autonomiczne
dzieło, gdzie bez znajomości poprzedników da czerpać się przyjemność z filmu,
tak znając poprzednie wydarzenia jeszcze lepiej możemy zrozumieć emocje
targające Caesarem.
Naczelny szympans nie jest już tym samym idealistycznym
wodzem, który próbuje utrzymać pokój wśród członków swojego plemienia, nie
spodziewając się ingerencji wroga z zewnątrz. Choć minęły tylko dwa lata,
Caesar przeszedł długą drogą, a demony przeszłości zaczynają nawiedzać go w
snach. Do tego wydaje się zmęczony przywództwem i rozgoryczony faktem, że małpy
podążają tą samą zgubą drogą co ludzkość. Jedynym ratunkiem jest opuszczenie
domu i znalezienie nowego z dala od ludzi, gdzie małpy będą mogły zbudować
własną cywilizację po ponad dwuletniej wojnie z człowiekiem.
Przez osobisty charakter historii „Wojna o planetę małp”
jest filmem niezwykle angażującym emocjonalnie. Ciężko w tej wojnie nie
kibicować małpom, ale już poprzednia część przyzwyczaiła nas, że nie ma tu
klasycznego podziału na dobrych i złych, a każda ze stron walczy o przetrwanie.
Jednak to właśnie małpy stają się tymi uciśnionymi, powracającymi do zamykanych
klatek, służącym jako tania siła robocza. Nie bez przyczyny placówka Pułkownika
przypomina niemieckie obozy zagłady. Dlatego film Matta Reevesa mimo wszystko
należy traktować jako wojenną opowieść, pełną bezsensownego bólu, cierpienia i
śmierci, gdzie małpy małpom zgotowały ten los.
Ten poważny i mroczny ton opowieści towarzyszy przez niemal
całą produkcję. Stawką jest przetrwanie jednej z ras, ale również walka Caesara
z otaczającym go mrokiem i narastającym pragnieniem zemsty. Matt Reeves
odpowiednio wykorzystuje oba wątki tworząc z nich emocjonalne bomby, które co
pewien czas wybuchają, tworząc u widza poczucie przygnębienia i smutku. Na
ekranie co prawda widzimy zaledwie małpy wykreowane przez efekty specjalne, ale
mają one w sobie taką dawką człowieczeństwa, że ciężko im nie współczuć.
Ogromna w tym zasługa aktorów użyczającym małpom samych
siebie. Wspomniany we wstępie Andy Serkis przekracza kolejne granice, robiąc z
technologii olbrzymi użytek, dzięki temu tworząc najbardziej wyrazistą postać
stworzoną przez komputer. To jak Serkis oddaje emocje i wątpliwości swojej
postaci zasługuje na wszystkie nagrody. Na Caesara nie patrzy się przez pryzmat
małpy, ale samoświadomej istoty mającej swój rozum i kotłujących się w nim
myśli. Jak zawsze świetny jest najwierniejszy przyjaciel Caesara Maurice (Karin
Konoval), służący dla niego za głos rozsądku. Również Rocket (Terry Notary) ma
nieco większą rolę niż poprzednim razem. Nieco problemu mam z nowymi postaciami
czyli dziewczynką Novą (Amiah Miller) oraz Złą małpą (Steve Zahn). Gdy ta
pierwsza ma jeszcze służyć jako łącznik świata małp z ludzkim, pokazującym kto
w tym świecie jest większym zagrożeniem, tak po pierwszym świetnym wrażeniu Złą
małpą, twórcy robią z niego prostego comic reliefa. Szkoda tak zmarnowanego
potencjału, bo Zła małpa pozbawiona jest głębszej historii i psychologii, a
jego uwydatnioną cechą jest zwariowany sposób bycia naznaczony pustelniczym
życiem przez wiele lat.
O wiele lepiej jest z Pułkownikiem. Jest on totalnym
przeciwieństwem Caesara, będąc brutalnym i bezlitosnym dowódcą, którego
pragmatyzm kieruje do bestialskich czynów, ale jest również opanowany i
spokojny nawet w bezpośrednim konflikcie z wodzem małp. Nie jest to również
postać zła sama z siebie, ot typowy wojskowy generał, który wykorzystuje
sytuacje do swoich sadystycznych celów. Za jego motywacją stoi przykra historia
naznaczona rodzinnym dramatem, więc po raz kolejny twórcy przedstawiają nam
moralny dylemat, lecz tym razem ciężko oczekiwać, że do otwartego konfliktu nie
dojdzie i małpy z ludźmi będą mogły w spokoju koegzystować. Ale za świetną
kreacją Pułkownika swoi przede wszystkim Woody Harrelson, który po roli w „Detektywie”
nie do końca potrafił się odnaleźć, grając w średnich filmach. Dodatkowo aktor
mógł wykorzystać swój południowy charakter, który idealnie sprawdził się do tej
roli.
„Wojna o planetę małp” jest najlepszą i najbardziej angażującą
częścią trylogii. To nie tylko historia o bezsensownej wojnie międzyrasowej opatrzonej
wieloma intymnymi tragediami, ale także opowieść antywojenna będąca
jednocześnie kameralnym dramatem jednostki, bez niepotrzebnego patosu i
gloryfikacji. Matt Reeves doskonale łączy wszystkie klocki, tworząc z nich pełen
rozmachu film, nie czyniąc tego jednak najprostszymi środkami. Nawet jeżeli
efekty specjalne, szczególnie wykreowane małpy, są prześliczne, a
przygrywająca niemal cały czas muzyka potęguje uczucia i emocje, to rozmach i
skala widowiska robi ogromne wrażenie. Czy trylogia Caesara to najlepsze
blockbustery ostatniej dekady? Wszystko wskazuje, że tak.
Ocena: 9/10
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation
0 komentarze