John Wick 2 - recenzja
wtorek, lutego 14, 2017
We współczesnym kinie brakuje takich bohaterów jak John
Wick. Obecne filmy akcji wycyzelowane są przez wielkie studia co do ostatniego
centa, a patrząc na popularność bohatera granego przez Keanu Reevesa, widzowie
spragnieni są prostych fabuł i litrów krwi przy akompaniamencie świszczących kul
rodem z kina klasy B. Ale też „John Wick” nie ukrywał, że nie aspiruje do
czegoś więcej, niż satysfakcjonującego akcyjniaka. Zakończenie pierwszej części
wprost wskazywało, że twórcy planują uczynić z tytułowego bohatera nową ikonę
kina akcji, więc kontynuacja przygód pogrążonego w żałobie po śmierci żony
najlepszego płatnego zabójcy w Stanach Zjednoczonych, któremu odebrano także
ukochany samochód oraz szczeniaka podarowanego przez ukochaną, musiała wreszcie
dojść do skutku.
John Wick (Keanu Reeves) po zabójstwie szefa rosyjskiej
mafii osiągnął upragnioną zemstę, ale wciąż nie odzyskał samochodu. Po brykę
musi pofatygować się do Abrama (Peter Stormare) – brata Viggo Tarasova.
Po odnalezieniu auta Wick chce powrócić do spokojnego życia, jakiego zaznał na
krótko wraz ze swoją żoną. Przeszłość jednak nie daje Johnowi o sobie zapomnieć.
Z nowym zleceniem przychodzi Santino D'Antonio (Riccardo Scamarcio), któremu
Wick winny jest przysługę zgodnie z kodeksem płatnych zabójców. Ofiarą ma być
siostra Santino Gianna (Claudia Gerini), obecnie stojąca na czele włoskiej
mafii. Zmuszony do wykonania zadania John Wick po raz kolejny musi przywdziać
czarny garnitur, dzierżąc w dłoni niezawodny pistolet.
„John Wick 2” jest przykładną kontynuacją, gdzie jest
więcej, mocniej i szybciej. Już scena otwierająca film, w której główny bohater
odzyskuje swój samochód prezentuje w pełnej krasie z jakim kinem mamy do
czynienia. Ale pierwsze co rzuca się w oczy, to piękne, niemal wyjęte z filmów
Refna („Drive”, „Neon Demon”) zdjęcia pełne neonowych czy odbijających się na
mokrej powierzchni świateł. Film pod tym względem zachowuje spójność aż do
finałowego pojedynku w pokojach pełnych luster. Skojarzenie z „Wejściem smoka”
z Brucem Lee jak najbardziej wskazane, lecz zamiast ferii błyskawicznych ciosów
podziwiamy latające po całych pomieszczeniach kule wystrzeliwane przede
wszystkim przez Johna Wicka.
Bohater grany przez Keanu Reevesa jest bronią samą w sobie.
Nie robią na nim większego wrażenia kule utkwione w jego ciele czy nóź wbity w
ramię. John Wick ma tylko jeden cel, który zrealizuje dopóki ma choć jeden nabój
w magazynku, a jego pięści nie odmówią posłuszeństwa. Nawet całe zastępy
kolegów po fachu to nic nieznaczące przeszkody na drodze, którymi nawet się nie
przejmuje. Świat rządzony przez tajemniczą korporację zrzeszającą najlepszych
płatnych zabójców intrygował już w pierwszej części. W „John Wick 2” zobaczymy
jaką realną siłą dysponuje, poznamy także nowe postaci z tego środowiska, jak
również staromodny, ale niewykrywalny sposób przekazywania informacji całej,
bądź co bądź, przestępczej siatki.
Świat w którym przyszło żyć Johnowi Wickowi jest
przerysowany jeszcze bardziej niż w poprzedniczce. Ciężko bawić się dobrze na
tym filmie, gdy zaczniemy traktować go na poważnie. W pewnym momencie główny
bohater trafia do Rzymu. Nagła zmiana lokacji przywodzi na myśl przygody Agenta
007, ale „Johnowi Wickowi 2” daleko nawet do „Adrenaliny” z Jasonem Stathamem.
Film należy traktować na równi z „Kingsmanem”, choć wiele wspólnego ma również
z grami wideo, gdzie w grach akcji wystarczy schować się za chwilę za osłoną,
aby zregenerowało się życie, czy traktować masę podobnie wyglądających
przeciwników jako mięso armatnie. W filmie nie brakuje nawet walk z bossami, a
wszystko to przy absurdalnej, bezsensownej, pozbawionej logiki fabule i zachowaniach
niemal wszystkich postaci. Ale co z tego, skoro walki są tak widowiskowe.
Strzelaniny i efektowne mordobicie to esencja tego niemal
dwugodzinnego filmu. Już dawno w kinie rozwałka nie była tak bezpretensjonalna
i szczera. Twórcy nie próbują ukryć brutalności, a John Wick nie należy do
superbohaterów, którym zależy na postronnych uczestnikach tej masakry. Dlatego
też nie widzi problemu, aby w zabawnej scenie wymieniać się strzałami z dawnym
znajomym Cassianem (Common) idąc wzdłuż stacji metra pełnego ludzi. W finałowej
walce co prawda wkrada się pewien brak pomysłowości na choreografię walk, przez
co mamy poczucie deja vu, bo już wcześniej w tym filmie, nie wspominając o
jedynce, identyczne popisy Johna Wicka już widzieliśmy.
Pomimo przekonującego w swojej roli Keanu Reevsa, u którego
co prawda niewiele charyzmy już pozostało, to nadal jest to dobra rola, tak
tego samego nie można napisać o drugim planie. Ian McShane jako Winston – król przestępczego
świata, a także jego podwładny Charon (Lance Reddick) wciąż pozostają
postaciami, nad którymi twórcy w kolejnych częściach mogliby się na dłużej
pochylić, tak Santino D'Antonio to nudny, stereotypowy, niemający zbyt wiele do
zaoferowania czarny charakter. W przeciwieństwie do Viggo Tarasova z pierwszej
części, u Santiano zabrakło porządnego rysu psychologicznego, a u jego niemej podwładnej
Ares (Ruby Rose) brakuje seksapilu famme fatale z jedynki. Nawet Laurence
Fishburne, pomijając już to, że pojawia się dopiero pod koniec filmu, nie daje
rady jakkolwiek zainteresować swoją postacią.
Pomimo wielu wad „John Wick 2” jest filmem niemal tak dobrym
jak poprzednia część. Po raz kolejny twórcy popełniają te same błędy, ale
rekompensują to jeszcze dynamiczniejszymi i satysfakcjonującymi pojedynkami głównego
bohatera z niezliczonymi hordami przeciwników. I nawet te nieszczęsne
kuloodporne marynarki, z których John Wick tak chętnie korzysta, idealnie wpisują
się w niemal komiksowy świat płatnych zabójców na zlecenie.
Ocena: 7/10
foto: materiały prasowe
0 komentarze